Bardzo duża część mojej pracy – w ogóle totalny fundament, myśl przewodnia, cała moja „ideologia” – to wspieranie ludzi w tym, co nazywam „Powrotem Do Siebie”. Już samo z siebie jest to dość niejasny koncept, bo możesz sobie pomyśleć – ale chwila, jakie wracanie, przecież jestem w sobie, nie stoję obok. Tak, masz rację, jesteś w sobie, jesteś sobą. Ale czy jesteś Sobą przez duże S? Czy Twoje życie odzwierciedla Twoją prawdziwą wewnętrzną naturę? Czy żyjesz tak, jak chcesz żyć? Czy czujesz na co dzień to niepowtarzalne czekoladowe ciepło w środku, które towarzyszy integralności – czyli postępowaniu w zgodzie ze sobą, „co w środku, to na zewnątrz”? Czy śpiewasz swoim życiem swoją własną pieśń, czy czyjąś inną? Potocznie rzecz ujmując: czy jesteś szczęśliwa?
Jeśli na powyższe pytania odpowiadasz „tak!”, to cieszę się razem z Tobą – ale wtedy na pewno nie potrzebujesz, żebym tłumaczyła Ci co to znaczy „wracać do siebie”, bo Ty już jesteś w tym procesie (uważam, że on się nigdy definitywnie nie kończy, bo przez całe życie mierzymy się z nowymi rzeczami w życiu, kiedy wyboru „w zgodzie ze sobą czy w zgodzie z czymś/kimś innym” trzeba dokonywać wciąż od nowa). Jeśli któreś z powyższych pytań Cię zatrzymało… zastanowiło… zasmuciło… albo wkurzyłaś się na mnie „ej nie pierdol, co ty mi tu o prawdziwej naturze, czekoladowym ciepełku, pieśniach jakichś, jak ja mam gary do umycia, dzieci do nakarmienia, projekt do oddania, klienta do obsłużenia, kibel do wyszorowania, prezenty dla teściów do ogarnięcia i to wszystko dzisiaj EOB” – TO SUPER.
Te emocje, myśli – to są Twoje drogowskazy. Pokazują Ci: „heeej, tutaj zajrzyj! Coś Cię woła, nie uciekaj, poczuj!”. Jeśli zdecydujesz się wysiedzieć w dyskomforcie tego smutku, strachu, złości, zadumy (napisało mi się „zadymy”, fajny freudian slip), zajrzeć pod podszewkę, zwrócić czujki do środka i spytać siebie: co mi to robi? Gdzie mnie to łaskocze? Dlaczego mnie to złości? Jaka moja potrzeba do mnie mówi przez tę emocję? – – – to witaj na ścieżcie Powrotu Do Siebie.
I widzisz – ten Powrót Do Siebie brzmi tak wzniośle, tak pozytywnie, może się wydawać wręcz ŁATWY na pierwszy rzut oka: „no dobra, to zaglądam do środka, pytam siebie czego chcę i to robię, tak? Łatwizna!”. Ale umówmy się już na wstępie: „łatwy” to OSTATNI epitet, który przyszedłby mi do głowy, kiedy myślę o tym procesie (ja jestem gotowa, mam już tatuaż „Nobody said it was easy” :D)… I tu już mamy pierwszy „dyskomfort bycia sobą”: z jednej strony te wszystkie nieprzyjemne emocje, które są naszymi strzałkami, drogowskazami, SKARBAMI właściwie (choć oblepionymi gównianym samopoczuciem); z drugiej fakt, że istnieje wieeele łatwiejszych ścieżek niż ta Powrotu Do Siebie. Choć istnieją też ludzie (np. ja), którzy w braku integralności, splicie, rozjeździe czy rozkroku w środku siebie żyć po prostu nie są w stanie (tu mi się napisało „sranie”, hmm :D) – my mamy trudniej, bo w jakimś czysto biologicznym sensie jesteśmy zmuszeni do Powrotu Do Siebie (alternatywa: śmierć, ciężka choroba psychiczna lub fizyczna – yay!). No, i mamy też łatwiej, bo nie musimy wybierać 😉 Moja ukochana Martha Beck twierdzi, że „our true nature is the last man standing – it will kill you if necessary to prevent you from living an untrue life” – w wolnym tłumaczeniu: „nasza prawdziwa natura zawsze koniec końców postawi na swoim – jeśli będzie trzeba, zabije cię, żeby uchronić cię przed życiem nieprawdziwego dla ciebie życia”.
Kolejnym – megaważnym – aspektem dyskomfortu bycia sobą są konsekwencje społeczne, czyli mówiąc po ludzku: to, jak na nasz proces Wracania Do Siebie reagują inny ludzie, szczególnie nasi bliscy. Oni, cóż, w moim doświadczeniu zawodowo-prywatnym naprawdę rzadko są zachwyceni zmianami, dmuchają Ci w skrzydła, kibicują i mają gwiazdki w oczach jak na Ciebie patrzą. Znacznie częściej: mają pretensje, więcej się kłócicie, są niezadowoleni, obrażają się, czują się zranieni, odrzuceni i ogólnie totalnie protestują na to, że „a co ty nagle taka świadoma”, „nie psychologizuj”, „na rozwój ci się zebrało”. Wiesz, dlaczego tak jest?
Bo z reguły ci, co najgłośniej protestują, to ci, którzy najbardziej korzystali ze „starej Ciebie”. Ciebie, która: nigdy nie odmawiała pomocy, zadowalała innych, stawiała ich potrzeby ponad swoimi, opiekowała się ich emocjami, przekraczała się, żeby tylko nikt jej nie skrytykował, nie obrzucił niezadowolonym spojrzeniem. Ciebie niewidzialnej. Ciebie niezajmującej przestrzeni. Nigdy nie zjadającej ostatniego ciasteczka. Natalia De Barbaro ujęła to w punkt: „nie na taką ciebie się umawialiśmy”.
Jest jeszcze jeden powód – ludzie, którzy obserwują kogoś, kto staje się coraz bardziej wolny (bo czymże jest Droga Do Siebie, jak nie życiem w coraz większej i większej wolności do bycia sobą?), widzą w nim jak w lustrze swoje klatki, swoje uciśnienie, całą tę wolność, na którą sami sobie nie pozwalają. Więc bronią się. „W dupie się poprzewracało”. Wybierają „chujowo, ale stabilnie”. Bo zmiana bardzo dużo kosztuje. Te osoby często nie są gotowe na te koszty. Nie są gotowe na siedzenie w dyskomforcie bycia sobą, więc oporują. Zostają w bolesnym dyskomforcie NIEbycia sobą, ze strachu.
Ale wiesz co?
Dyskomfort czeka Cię tak czy inaczej – niezależnie od tego, którą ścieżkę wybierzesz. Bo to życie jest, a nie reklama Rutinoscorbinu. Nie bez kozery też nazywam czasem tę robotę „przewalaniem gówna w stodole”. I będziesz mi tu potrzebowała uwierzyć na słowo, ale… to, co czeka Cię „po drugiej stronie lustra”, jest warte KAŻDEGO dyskomfortu. Jedna z moich klientek przeżywała ostatnio chwile zwątpienia: „po co mi to w ogóle?”, rzuciła. Odbiłam: „no, po co Ci to?”. Odpowiedziała bez ani sekundy zawahania: „bo te chwile, kiedy jestem przy sobie, jak już się zdarzą, to… to jest najlepsze uczucie na świecie”. Amen.