Siedzę w łóżku, zatoki zwaliły mnie z nóg i w zasadzie od połowy sierpnia – choć dzieje się dużo i generalnie dobrze – nie mogę się jakoś zregenerować. Znów pędzę, robiąc wszystko, co „jest do zrobienia”, a że bardzo nie chcę, żeby moje życie składało się tylko z robienia tego, co jest do zrobienia, to staję na rzęsach, znajdując momenty: na nowy kilkugodzinny hike w okolicy, na zapełnienie plecaka jabłkami ze zdziczałego sadu podczas tej wędrówki, na upieczenie z tych jabłek szarlotki (która w pięcioosobowym domu znika szybciej niż trwa pieczenie). Na rower z dziećmi i spacer z mężem. Na książkę-reportaż o disco polo, a nie tylko te psychoterapeutyczne, do Szkoły (Szkoła! Uwielbiam moją Szkołę! Kiedyś napiszę Ci o tym więcej – oczywiście dodała mi comiesięcznych wyjazdów i zmęczenia i wydatków i zobowiązań – ale jak mnie KARMI…). Na leżenie bez ruchu. Na wyprawę do lasu nad jeziorem z przyjaciółką i dziećmi. Na przemożenie się i po 6 latach od wprowadzenia się do naszej wsi pójście na jogę do lokalnej Czarodziejki.
Także – znajduję, yes. Czerpię. Karmię się. Doświadczam, i tak dalej. Dbam, żeby żyć, a nie tylko PRZEżyć… Ale to też przynosi zmęczenie i potrzebę regeneracji i wakacji i ogólnie przerwy od wszystkiego… bo tak działa mój układ nerwowy. I ten właśnie fakt – że dbanie o fajne, bogate w doświadczenia życie w zgodzie ze mną TEŻ wzbudza we mnie potrzebę odpoczynku – jakoś mi się ostatnio objawił, trochę rozdrażnił, pobudził do refleksji. No bo niby rozumiem, że falowość, że nie ma dnia bez nocy, że „play until you feel like resting and then rest until you feel like playing again” (Martha Beck) – ale jednak trudno mi: 1. zatrzymać się, tak naprawdę zatrzymać, wyłączyć produktywność, dać głowie odpocząć i robić NIC; 2. pogodzić się z tym, jak wielu rzeczy NIE ROBIĘ pomimo, że bardzo bym chciała, w moim „zwykłym dniu / tygodniu / miesiącu”. Bo jeśli szarlotka, spacer, jezioro, Szkoła, klientki, rozmowy z dziećmi – to, jak widać, NIE: regularny newsletter, regularny podcast, wydanie kurdewkońcu już napisanej książki. I wciąż „niewystarczająca” ilość „odpoczynku” (tylko ile to jest tyle, że powiem „wystarczy”? czym jest odpoczynek? czy nie tym wszystkim, co wymieniłam? zwariować można od tych mnożących się niewiadomych czasami).
No dobrze. Ale wiem jedno dalej tak samo od lat: CHCĘ do Ciebie pisać, okej? Uwierzysz mi na słowo? Robię, co w mojej mocy, żeby mieścić pisanie do Ciebie w Życiu.
Taki mam pomysł na najbliższe kilka listów do Ciebie (tak, to kolejna próba obniżenia sobie progu wejścia i tym samym zwiększenia prawdopodobieństwa, że w ogóle napiszę), że pokażę Ci… ścianę mojego Własnego Pokoju 🙂 Mam na niej karteczki, a na nich różne wspierające mnie rzeczy. Między innymi „8 C’s & 5 P’s” Dicka Schwarza, twórcy podejścia terapeutycznego zwanego – moim zdaniem kulą w płot i myląco – Wewnętrznymi Systemami Rodzinnymi (Internal Family Systems, IFS).
Z rodziną ma to moim zdaniem niewiele wspólnego, a bardzo dużo za to z bliskimi mi „kawałkami”, takimi jak rozpoznawanie i nazywanie głosów, które siedzą przy Twoim „wewnętrznym stole” i do Ciebie gadają ORAZ wewnętrzną postać, która nie jest żadnym z głosów, tylko „Ja obserwującym”, które ma pozycję CEO i podejmuje decyzje po wysłuchaniu głosów, ale bez „sklejania się” z nimi i dawania im się porwać (tak w skrócie). Dick twierdzi – i jest mi to bliskie – że żeby to Ja u szczytu stołu / siedzące za kierownicą / decydujące o Twoim życiu Ci służyło, musi pozostawać w kontakcie z Miłością przez duże M („capital L Love” – wiem, brzmi kiczowato). No, czyli co konkretnie? Jaki jest człowiek budujący życie na fundamencie Miłości?
Ano taki:
Będę brała jedno z tych słów – to, które danego dnia mnie zawoła, nie że po kolei, szanujmy się 😀 – i będę dzieliła się z Tobą swoimi refleksjami na jego temat, oczywiście osadzonymi w tematyce drogi do siebie, rozwoju osobistego, może macierzyństwa, życia ogólnie, mojego doświadczenia (nie, że historia myśli filozoficznej, nazwiska i teorie, żeby była jasność, omg! Aż mi się w żołądku przewróciło na samą myśl). Nie narzucam sobie nic więcej pod kątem struktury – oczekiwanej długości maila, częstotliwości, „obiektywnej mądrości” tego, co będę miała do powiedzenia. Nope. Po angielsku nazwałabym taką formę musings. To co, are you in? Oczywiście, w międzyczasie będą wskakiwały treści „organizacyjne” – webinarowe, podcastowe, czy co tam jeszcze będę miała ad hoc – ale nie chciałabym, żeby było tak jak ostatnio, czyli że te organizacyjne rzeczy to jedyne, co ode mnie dostajesz.
To jedziemy.
Patience. Cierpliwość.
Czy Tobie też od razu kojarzy Ci się to słowo z kontekstem rodzicielskim, czyli cierpliwością wobec dzieci? Dla mnie to obszar, w którym chyba najtrudniej mi być cierpliwą (ile razy można powtarzać to samo? ile razy dziennie mogę usłyszeć słowo „mama” zanim pęknę? dlaczego znowu się bijecie? jak to jeszcze nie zrobiłaś pracy domowej? … ). Jednym z tematów, które często pojawiają się u mnie w „gabinecie”, jest złość na dziecko, frustracja, że nie robi tego, co bym chciała – czyli właśnie często niedobór cierpliwości. Stąd mam wrażenie, że to powszechna trudność rodziców. Jednocześnie mam świadomość, że cierpliwość to jedna z bardzo ważnych cech budulcowych każdej relacji. Kiedy podchodzę do drugiego człowieka z niecierpliwością, to trochę tak, jakbym podchodziła do niego bez szacunku dla jego odrębności, odmienności, trudności czy drogi (no powiedz wreszcie o co ci chodzi!; co się tak przejmujesz, daj już spokój; przecież wiem, że umiesz to zrobić szybciej; itd.)… W tym ujęciu niecierpliwość wydaje się zaprzeczać zaciekawieniu, łagodności, otwartości, a należeć do tej samej drużyny co ocenianie, osądzanie, lekceważenie.
Co czujesz, kiedy ktoś okazuje Ci zniecierpliwienie? Ja czuję złość, a pod spodem tej złości – strach małej dziewczynki, że zaraz zostanie skarcona. Że znowu będzie odrzucona przez to, że czegoś nie rozumie, że ma z czymś trudność, że czuje „za dużo”…
Z drugiej strony, wiem przecież doskonale z autopsji, o co chodzi osobie zniecierpliwionej: „chcę móc zadbać o swoje potrzeby! to jest dla mnie ważne! jest mi trudno! oczekuję, że będziesz robić to inaczej / szybciej / bardziej po mojemu! podejrzewam, że robisz mi na złość, że możesz inaczej, tylko ci się nie chce!”.
Wkładam więc swoje zaangażowanie w wyłapywanie tych rzeczy. Rozpoznawanie, o jakie potrzeby i wartości mi chodzi – próbuję wtedy o nie zadbać zawczasu, na spokojnie. Nazywanie, co jest dla mnie ważne albo trudne – następnie mówię o tym wprost, asertywnie, bez agresji. Sprawdzanie ze sobą, czego oczekuję w tej konkretnej sytuacji – staram się to jasno nazwać albo… odpuścić oczekiwanie (matko, odpuszczanie oczekiwań to jedna z najbardziej zmieniających życie strategii ever). Wyłapywanie braku zaufania czy wiary w to, że „każdy robi najlepiej jak może w danej chwili, z zasobami, które ma” – od razu koryguję to w głowie i wprowadzam na łagodniejsze, służące moim relacjom tory bazujące na zaufaniu. Dzięki wewnętrznej uważności na te aspekty jest mi łatwiej mówić do bliskich ludzi z miejsca pełnego cierpliwości. (To proces. To wymaga wysiłku. Daj sobie czas.)
Cierpliwość kojarzy mi się jeszcze z postawą wobec zmian, procesów, naturalnej falowości życia – postawą, którą potrzebujemy wybrać, jeśli nie chcemy wytracać naszej życiowej energii i zasobów na „kopanie się z koniem”, czyli na próby zmieniania tego, co leży poza naszym wpływem. Takie rzeczy to na przykład: pogoda, przebieg choroby, zachowanie i samopoczucie innych ludzi (również dzieci!), tempo zmian w procesie terapeutycznym czy rozwojowym… Dlatego chyba dziś „zawołało” mnie to hasło. Jako intencja dla mnie – cierpliwość w wychodzeniu z zapalenia zatok, wobec procesu zdrowienia (taaakie trudneee). Cierpliwość wobec mojej potrzeby odpoczynku (jeszcze będziesz leżeć…? tak, jeszcze.). Cierpliwość wobec faktu, że nie wiem jeszcze „wszystkiego” o swoich potrzebach i o tym, jak wygląda dla mnie równowaga (o ile w ogóle istnieje).
W „gabinecie” zdarza mi się słyszeć: dlaczego to idzie tak wolno? przecież tydzień temu rozmawiałyśmy o świadomości własnych potrzeb, to dlaczego dzisiaj jej jeszcze nie mam ogarniętej? pracujemy od roku, a ja nadal odczuwam lęk? – – – tu właśnie potrzebna jest cierpliwość jako świadomie wybierana postawa. Oczywiście, mamy dużo wpływu na procesy uzdrawiania naszej duszy czy wracania do Siebie – zaangażowanie, tworzenie w życiu przestrzeni na zmianę, działanie na co dzień, a nie tylko przez godzinę w tygodniu na naszych spotkaniach – i to wszystko będzie miało znaczenie w tym, czy ten proces będzie postępował wolniej, czy szybciej. Ale nie mamy stuprocentowej kontroli. Choćbyśmy pękli, nie przeskoczymy faktu, że zmiana potrzebuje czasu. Nie wszyscy chcą przyjąć to do wiadomości – szukamy pigułki, magicznej różdźki, listy pięciu kroków, które uleczą nas w tydzień. No nie, tak się nie da. Potrzebna jest – cierpliwość.
Z tej perspektywy cierpliwość to pożywienie dla wewnętrznego spokoju, kuzynka akceptacji, postawy przyjmowania rzeczy takimi, jakie są, tu i teraz, a nie takimi, jakimi chciałybyśmy, żeby były. To wielka siła.
A jakie są Twoje przemyślenia, skojarzenia związane z cierpliwością? Napisz mi <3