Niesamowite to jest, jak działa mój mózg (jestem aktualnie w procesie diagnostycznym na spektrum autyzmu i ADHD, i codziennie doznaję mikrofajerwerków w mózgu w temacie „o ja cie, to dlatego tak robię / tak się dzieje / tak czuję”) i proces dojrzewania projektów w ogóle. Zawsze wiedziałam, że będę miała podcast, dosłownie od pierwszego przesłuchanego przeze mnie odcinka czyjegoś podcastu. To jest po prostu dla mnie wymarzona forma! Uwielbiam pisać, jednak pisanie spełnia trochę inną rolę dla mnie niż mówienie, opowieść. Mówiąc, mogę zmieścić więcej szczegółów i zanurkować głębiej (co uwielbiam). Mniej więcej rok temu zaczęłam wymyślać formułę podcastÓW, które będę chciała stworzyć (teraz bliżej mi do pomysłu, żeby wszystkie idee realizować pod jednym, PsychoTropowym, parasolem, ale kto wie). Jakieś pół roku temu nagle chwyciłam za zeszyt z szuflady i jednym ciągiem spisałam kilkadziesiąt gotowych tematów odcinków (czy temat pierwszych odcinków był na tej liście? Nie :D). Gdzieś po drodze stanęłam w prawdzie o tym, że jeśli będę czekać, aż: kupię dobry sprzęt; nauczę się montażu; poznam różne opcje publikacji, platformy itp., a potem wybiorę jedną z nich; zaplanuję promocję gotowego podcastu; będę się przejmować „co ludzie pomyślą”… to mój podcast po prostu nie powstanie. A on po prostu musiał powstać – skakał w mojej głowie z niecierpliwości i ekscytacji – domagał się zmaterializowania. No i tydzień temu, pisząc do Ciebie, przypadkiem wpadłam na brakujące ogniwo: bezpośrednią motywację do nagrania i czerpanie z jednego źródła tematów, a nie osobnego do newsletterów, a osobnego do podcastów (potencjalnie zaporowe dla mojego mózgu) – ROZSZERZANIE w podcaście wątku z listu. No i jest. Nieidealny. Na sprzęcie, który mam. Bez dżingla (jeszcze! to akurat rozkminiam 🙂 ). Bez montażu. Na jednej platformie. Surówka. JEST.
Piszę o tym do Ciebie też po to, że jeśli czekasz na znak, że masz zacząć TEN projekt, zająć się TĄ dawno odkładaną pasją, odważyć się na TO, co tak Cię swędzi w sercu – to to jest Twój znak. Nie czekaj na idealne ani świetne warunki (w drugim odcinku PsychoTropów usłyszysz, jak przychodzi do mnie córka i się przewala gdzieś w tle aż do końca!). Nie mów sobie, że zrobisz TO „po dzieciach”, że musisz jeszcze kupić to i tamto, żeby w ogóle móc zacząć, że inaczej nie ma sensu. MA, kochana. Twoje twórcze działanie (cokolwiek by to nie znaczyło – upieczenie ciasta, za którym tęsknisz, chwycenie za kredki dzieci i narysowanie plaży, włączenie głośno muzyki na słuchawkach i dziki taniec, nauczenie się kilku kroków bachaty / nowego utworu na pianinie / budowania półki na książki / naprawiania bidetu (skąd wiem, pytasz…? :P) z YouTube’a, uplecenie pierwszej makramy, powrót do strzelania zdjęć starą lustrzanką itd itd itd…) to prosta droga do śpiewania Twojej pieśni, o którym pisałam tydzień temu. Dzięki temu, że zaczniesz, ruszysz z tym co masz, będziesz już o kroczek bliżej do siebie. Dasz znak wewnętrznej, smutnej, głodnej Dzikiej Dziewczynce: „hej kochana, jesteś ważna. Widzę Cię. Nie chcę Cię dłużej ignorować i w nieskończoność odpowiadać Ci, że zaraz, że potem, że nie teraz, że widzisz przecież, ile mam Ważnych Rzeczy na głowie”. A wtedy, kochana – wtedy dzieją się Cuda. Bo podróż tysiąca mil zacczyna się od jednego – choćby nie wiem jak małego – kroku.
A teraz wspólnie wróćmy wzrokiem do tytułu tego maila, żeby sprawdzić, o czym MIAŁAM dzisiaj pisać 😀 Zdradzę Ci sekret: ZAWSZE TAK JEST z moją głową. Ja NIGDY nie wiem, o czym dokładnie będę mówić – niezależnie od wcześniejszych planów i notatek. Siadam do listu do Ciebie z kilkoma notatkami w kalendarzu (które mózg podrzucił mi we wcześniejszych dniach o randomowych porach dnia i nocy) i wizją, co po kolei – i to NIGDY tak na końcu nie wygląda, jak w tej wizji. Tak samo z webinarem. Z podcastem. Ze spotkaniami z klientkami. Z weekendem z dziećmi. Z zaplanowanym w kalendarzu dniem. I wiesz co? Nauczyłam się widzieć to, co się faktycznie dzieje, co faktycznie wynika i powstaje, jako a) wspaniałe (nie zawsze w rozumieniu „przyjemne”) i LEPSZE niż to z wizji (bo PRAWDZIWE, czyli rzeczywiste – bo powstało – i PRAWDZIWE, czyli zgodne z najprawdziwszą prawdą mojego serca w danym momencie) i b) to, co miało powstać. It was meant to be. Ta perspektywa uwolniła mnie z więzów moich własnych oczekiwań wobec siebie w niespodziewanym stopniu. Mogę teraz z czystym sercem powiedzieć, że nie boję się tworzyć, pisać do Ciebie, gadać, żyć; a także, że nie wstydzę się, że ostateczny efekt jest dla mnie niewiadomą, jest nieprzewidywalny z góry. Jest w tym piękno i autentyczność i radość i wolność, i ja to BIORĘ. Wreszcie biorę siebie, to jak działam – bez strachu i wstydu. A Ty potem możesz to czytać, słuchać, brać dla siebie, odpowiadać, podawać dalej, pozwalać temu pracować w Tobie. Uważam, że to piękne.
No i patrz. Tym sposobem mój szalony umysł zaprowadził mnie i Ciebie jednak do tematu „jak się mniej bać” – w powyższych historiach masz już na to gotowe sposoby: 1. zrobić pierwszy krok tam, gdzie jesteś z tym, co masz; 2. uważnić siebie, powiedzieć sobie, hej, jesteś ważna, masz prawo żyć tak, jak chcesz i działać po swojemu; 3. przyjąć siebie samą, radykalnie, z całym dobrodziejstwem inwentarza: „aha, tak mam. aha, tak działam. aha, to jest dla mnie trudne, potrzebuję znaleźć inny sposób. aha, tak po prostu jest, że zaczynam z wizją w głowie, a efekt jest zupełnie inny – czy mam na to wpływ? nie, bo jak próbuję zmiany, to w ogóle nic nie robię. OK, to znaczy, że pozostaje mi akceptacja.” Przyjmij siebie bezwarunkowo & enjoy the ride!
I teraz spójrz: czy ja podałam Ci jakikolwiek, choć jeden, sposób na to, jak przestać się bać? Albo na to, jak najpierw poczuć mniej strachu, a potem zacząć działać? NOPE. No nie. BO TAK SIĘ PO PROSTU NIE DA. Jedyny sposób na dojście do miejsca, gdzie czujesz mniej strachu, to działanie ze strachem. Działając, doświadczasz. Uczysz swoje ciało: „no popatrz, naprawdę nie jest tak strasznie jak myśleliśmy”. I jako REZULTAT, a właściwie raczej efekt uboczny, stopniowo przestajesz się bać. Ale nade wszystko – przestajesz się bać strachu. Stach Ci nie straszny, kiedy już (znów) poznasz smak tego, „co po drugiej stronie”: meaningful action, działania w zgodzie ze sobą, w kierunku swojego dobrego, pełnego, wspaniałego w swojej tajemnicy i popierdoleniu – życia.
O tym pogadam w następnym odcinku podcastu. Podzielę się z Tobą opowieścią o tym, jak pewnego październikowego dnia dwa lata temu po prostu zdecydowałam, że wykolegowuję strach i wstyd zza kierownicy mojego życia i jak mi się żyje od tamtej pory, kiedy ci goście są pasażerami, a nie trzymają kierownicę. Opowiem Ci konkret o tym, co Ty możesz zrobić, żeby to zadziałało też w Twoim życiu – i jakie są tego (czasem niespodziewane!) skutki, żebyś mogła świadomie podjąć decyzję, co chcesz z tym fantem zrobić. Bo, jak powiedział egzystencjalista Jean Paul Sartre (żeby nie było, że się popisuję erudycją, to dodam, że pamiętam ten fakt z serialu „Emily in Paris” :D), „brak decyzji to też decyzja”. Albo strach i jemu podobne rzeczy będą przynajmniej częściowo sterowały Twoim życiem, albo je świadomie i z wysiłkiem wykolegujesz zza kierownicy. There’s no other way. Wybierasz niebieską czy czerwoną pigułkę…?